Qba Rozbicki
Silos zbożowy
Czasami może wydać się, że życie ludzkie
należy pielęgnować po to,
aby jego treść stawała się bardziej wyrazista
i wręcz prostolinijna.
Czy jednak niektóre czynności, zwane w psychologii procesami
za pośrednictwem których realizuje się
stosunek człowieka do otaczającej
go rzeczywistości,
rzeczywiście prowadzą do jednoznacznych konkluzji?
Czy człowiek nie ma przypadkiem czasem ochoty na nieco szalone pomysły?
Pomysły to czasami pół biedy, gorzej gdy następuje ich realizacja,
i to realizacja oparta na horyzontalnym wręcz szaleństwie.
Dlaczego horyzontalnym? Otóż tam gdzie narodziło się szaleństwo,
o którym mam dziś opowiedzieć, rozciąga się piękny widok
na okoliczne architektoniczne obiekty naszego
"pięknego, acz nieco płaskiego miasta" i to aż po horyzont.
Aby jednak móc rozkoszować się tymi obrazami,
należy wykonać kilka prostych czynności.
Na wstępie dobrze byłoby dotrzeć
w okolice największego w Gdańsku
złomowiska na Przeróbce,
gdzie znaleźć można stojącą nieopodal bardzo skromnie
wyglądającą wieżę (stary silos zbożowy)
o wysokości metrów około 20.
Zupełnie normalny śmiertelnik nie zwróciłby zapewne najmniejszej
uwagi na ów obiekt, jednak niezupełnie normalny śmiertelnik,
do którego zaliczyć można jednostkę rekrutującą się
spośród rasy ludzkiej typu ŁOJANT,
wykazałby sporą dozę zainteresowania dla tak osobliwej budowli.
Nic dziwnego więc, że jednostką taką okazał się dobrze znany
gdańskiemu środowisku wspinaczkowemu niejaki Janusz Bartos,
którego zasługi dla Klubu Wysokogórskiego "Trójmiasto"
są bardzo znaczące.
Oprócz Bartosówki na Murku Gdyńskim, która to jest miejscem zmagań
przepoconych kursantów, poprowadził on wiele dróg na Łukach
(Murek Słoneczny na Brętowie) i co najważniejsze
był prekursorem hakowych i nie tylko wspinaczek na wieży
zwanej od niedawna Wieżą im. Janusza Bartosa.
Jednak drogi na owej wieży, jeżeli były klasyczne,
to znajdowały się wyłącznie we wnętrzu lejkowatego kanału
(zob. czwarte wydanie przewodnika po Murkach).
Rozsądną alternatywą było więc skonstruowanie
nowej efektownej wspinaczki
na jednej z zewnętrznych ścian.
Miejscem najdogodniejszym dla tego typu działalności
była prawa część
ściany północnej, w linii spadku drabinki.
Zapadła więc męska decyzja
i postanowiliśmy wraz z Młodym
Tomaszkiem rozpocząć pracę.
Wprzódy piorunochronik dygocący nieco,
potem wnętrze ziejące wilgocią,
drabinka biała od ptasiego kału, lina, ósemki
i już na Przeróbce rozlegał się dobrze znany
gdańskim łojantom odgłos
uderzeń młotka o dłuto.
Praca szła dość wartko,
gdyż temperatura (styczeń) nie pozwalała na
zbytki i podziwianie widoków Martwej Wisły oraz Przeróby.
Chwycik za chwycikiem, stopieniek za stopieńkiem
Kuj większe krzyczał z dołu Tomaszek moźe być za trudne!
Minął pierwszy dzień zmagań, a drogi nie przybyło zbyt wiele,
to w końcu prawie 20 m.
Tomaszek po pierwszej turze zwinął manele i przeniósł się
na brętowskie obiekty kultu,
podczas gdy ma nieugięte jestestwo nie poddawało się
ponurzastej wyjątkowo o tej porze roku Wieżycy.
Ileż czasu, nerwów, wstrząsów, cierpliwości,
szczękań zębami,
wreszcie siły straciłem na przygotowanie tej przewspaniałej drogi,
tego nie wie nikt. Ile za to zyskałem
bólów pośladków od wspora,
bólów nadgarstków od młota
(ten młot to tzw. "Zocha" Bartka Materki,
któremu przy tej okazji dziękuję za udostępniony sprzęt),
tego też nie wie nikt!
Jedyną pozytywną rzeczą było powiększenie odporności
na EKSPOZĘ usilnienie psyche.
Po kilku długich, kilkugodzinnych pobytach na obiekcie
(często zupełnie samotnych), nadeszła nareszcie wymarzona chwila.
Uwaga! droga skończona, zapraszam wszystkich na Przeróbkę!
krzyczałem w któreś czwartkowe popołudnie w Klubie.
Krzyczałem, a tu nic. Patenciarz wzruszył ramionami,
Tomaszek stwierdził, że wyjeżdża na TARGI do Poznania
penetracja tamtejszej Cytadeli,
Zanik oplwał mnie, że znowu jakieś chęchy i co? I nic.
Czy takiej wdzięczności się spodziewałem?
Po raz kolejny jednak me jestestwo stanęło twarzą w twarz
tym razem już w czysto sportowej formie,
przed prawą częścią pn. urwiska wieży.
Było to 4 kwietnia 1992 r., kiedy to w towarzystwie
jednego z tegorocznych kursantów
(służył za przyrząd asekuracyjny),
postanowiłem zmierzyć się z cegłą, betonem,
stalowymi drutami wystającymi ze ściany,
biedronkami zimującymi pod tynkiem,
wreszcie ze znanymi już z wcześniejszej pracy chwytami, chwycikami,
stopniami i stopieńkami.
I
udało się! W swoim kalendarzu mogę przeczytać notkę
pod dniem 4.IV: Szalone Preludium, wycena VI.4,
Wieża im. Janusza Bartosa, wysokość ok. 20 m.
Ciąg trudności z dwoma miejscami odpoczynkowymi,
I przejście 4 4 1992, godzina 14.15.
Bez względu na to, jakie odczucia wywołuje u osób
wspinających się
w naszym klubie powyższa notka,
chciałbym zaprosić wszystkich do odwiedzenia Szalonego Preludium,
które jest obecnie drogą o trudnościach nieco wyższych,
niż tuż po wykuciu.
Otóż podam wiadomość dla zainteresowanych, a więc
urwała się klamka
w kluczowych trudnościach,
co może podnieść wycenę do VI.5
czy zatem ten godny uwagi problem znajdzie wreszcie
u naszych mistrzów rozwiązanie???
A tak nawiasem mówiąc, to czy człowiek nie ma czasami ochoty
na nieco szalone pomysły?
Takowym było spędzenie przecież nieokreślonej ilości czasu
na nieszczęsnej Wieży,
która nadal stoi i straszy pobliską okolicę.
|